Jeszcze kilka lat temu, gdyby ktoś powiedział mi, że będę pisał to świadectwo, nie uwierzyłbym mu… a jednak. Bóg jest wielki! Historia Jego działania w moim życiu to bardzo konkretne momenty. A zatem…
Jest czwartkowe popołudnie, 22 stycznia 2015 roku, na rynku w Zabrzu, w jednej z dobrze znanych restauracji z literą „M”, na kanapie po prawej stronie od wejścia słyszę Boży głos. Posłużył się moją przyjaciółką z lat licealnych, która powiedziała: „Ty masz być klerykiem, nie organistą”. Ale zacznijmy od początku…
Pierwsze myśli o powołaniu pojawiły się na początku 5. klasy szkoły podstawowej. Pamiętam swoją fascynację i radość młodego chłopca, który właśnie zapisał się do grupy ministrantów i z entuzjazmem opowiada o tym swojej cioci podczas urodzin kuzyna. Tam właśnie już Pan Bóg zasiał ziarenko powołania.
Od tamtej pory naturalnie dojrzewała we mnie myśl, by zostać księdzem. Mimo poważnej przeszkody – dużej wady wzroku, dążyłem do tego celu, kończąc publiczne szkoły wraz z Liceum Ogólnokształcącym i maturą. Odkąd pamiętam, to chciałem być księdzem albo… kierowcą autobusu, ale to nigdy nie było realne.
Wielu wybiera po maturze różne kierunki studiów, pracę, a ja znów naturalnie, zgłosiłem się do Seminarium Duchownego w mojej diecezji. Przyjęto mnie, lecz z uwagą ks. rektora: „Przyjmuję Cię na próbę, zobaczymy, jak będzie”. Rozpocząłem studia i formację, mając w głowie to zdanie: „zobaczymy jak będzie”. Po pierwszym, niezaliczonym z jednego przedmiotu, semestrze, na początku lutego została perspektywa – poprawka za rok, dodatkowe koszty i to ciągłe: zobaczymy… Nie chcąc zbytnio czekać, poszedłem do przełożonego i przedstawiłem sprawę, prosząc, by powiedział, co dalej robić. Usłyszałem w odpowiedzi jedno z trudniejszych zdań dla mnie: „Już we wrześniu wiedzieliśmy, że nic z tego nie będzie, bo my święcimy na wikarych, a ty się na wikarego nie nadajesz”.
Odszedłem. Szukałem dalej swojego miejsce w kilku zakonach, ale odmawiano mi bądź nie udzielono żadnej odpowiedzi. Uznałem, że powołanie kapłańskie nie jest moim.
Lubię śpiewać i podobno, dobrze mi to wychodzi. Postanawiam więc zająć się muzyką i zostać organistą. Dostałem się do dobrej szkoły dla muzyków kościelnych i wytrwale przez 2,5 roku uczyłem się, ćwiczyłem, nawet grałem na Mszach Świętych. Aż nadszedł ów styczniowy czwartek… Już wtedy zaczęła na nowo odradzać się bardzo powoli myśl zarzucona wcześniej, o powołaniu. Podzieliłem się nią ze wspomnianą wcześniej przyjaciółką, a wtedy, jestem pewien, Bóg przemówił właśnie przez nią. „Ty masz być klerykiem, nie organistą”
Czekałem jednak na znak. Jak biblijny Gedeon, potrzebowałem go. Tym znakiem okazała się jedna z moich największych klęsk w życiu. Przez moją porażkę Bóg mi powiedział: „chcę cię mieć u siebie”. Jak to się stało? Otóż chwilę przed najważniejszym egzaminem z organów modliłem się do Boga tak: „Panie Boże, za kilka miesięcy egzamin z grania na organach po trzecim roku. Ja nie chcę już się uczyć i być organistą, ale daj mi poznać Twoją wolę. Ja się przygotuję, jak będę mógł, a w czasie egzaminu – jeśli będzie dobrze szło, zostaję, jeśli źle pójdzie – szukam Seminarium”. Przygotowałem się do egzaminu w miarę dobrze i w dzień ten, dla kolegów, mocno zestresowanych, na korytarzu przed salą egzaminacyjną, byłem duszą towarzystwa, żadnego stresu, śmieszne historie, zabawa, oni rozluźnieni choć trochę… ale gdy nadszedł mój egzamin, gdy usiadłem za organami, Bóg zadziałał – dostałem drgawek rąk i gardła tak, że nie byłem w stanie zagrać prawie wcale żadnej pieśni czy utworu, nie wspominając o śpiewie. Nauczyciele z zażenowaniem patrzyli na mnie, a ja w sercu już wiedziałem – to jest ten znak: koniec z organami, idę na księdza. Mój nauczyciel namawiał mnie jeszcze na egzaminy poprawkowe, ale ja już wiedziałem jedno – odchodzę, bo moje miejsce jest gdzie indziej.
Poszedłem z tą sprawą do mojego proboszcza. On, znając moją chorobę i historię, był pierwszym, który nie sprzeciwiał się, ale podpowiedział, by raczej szukać zgromadzeń zakonnych niż diecezji i wśród tych zakonów szukać takich, których charyzmat, styl życia i działalność mnie pociąga czy interesuje. Niewiele myśląc, mając umysł ścisły, po modlitwie zabrałem się za analizę strony życiezakonne.pl, z wszystkimi męskimi zakonami w Polsce. Wybrałem kilkanaście i napisałem. Niektóre odmówiły, inne nie odpisały, a dwa zaprosiły na spotkanie, wśród nich Misjonarze Krwi Chrystusa, moje dzisiejsze zgromadzenie. Misjonarze wyrazili pozytywną opinię, przyjęli na formację, dopuścili do czasowych przyrzeczeń oraz inkorporacji definitywnej i pozwalają mi odkrywać siebie i swoje talenty, złożone we mnie przez Boga. Ta historia wskazuje, że Pan Bóg potrafi posłużyć się nawet metodą eliminowania, tak jak ja znalazłem się u Misjonarzy Krwi Chrystusa. Najwidoczniej tu mam właśnie być.
Chcę jeszcze wspomnieć o dwóch momentach, gdzie z dzisiejszej perspektywy, Pan Bóg wskazywał na owych Misjonarzy, a ja jeszcze tego wcale nie widziałem. Kiedyś zastanawiałem się, dlaczego urodziłem się akurat 1. lipca, skoro planowany termin porodu był inny. Dziś już wiem, bo właśnie w ten dzień w moim zgromadzeniu obchodzimy najważniejszą Uroczystość dla nas – Uroczystość Przenajdroższej Krwi Chrystusa. Dzień 1 lipca stał się dla mnie okazją do podwójnego świętowania.
A druga sprawa? To obecność właśnie w mojej rodzinnej parafii Wspólnoty Krwi Chrystusa, wspólnoty świeckich żyjących naszą duchowością, z którymi jako ministrant i lektor parafialny dosyć często współpracowałem, a także zapraszano mnie na ich spotkania. Bóg już wtedy „mrugał” do mnie… dobrze to teraz widzieć.
W ostatnim dniu września bieżącego roku, po sześciu latach formacji, prowadzonej najpierw przez ks. Łukasza Tarnowskiego CPPS, a później przez ks. Zbigniewa Lesiczkę CPPS, z towarzyszeniem spowiedników: ks. Henryka, ks. Sebastiana i ks. Ksawerego, także Misjonarzy Krwi Chrystusa, złożyłem akt inkorporacji definitywnej do naszego Zgromadzenia. Ogromnie się cieszę, że zostałem do tej mojej rodziny zakonnej powołany i z wielką radością wypowiadałem słowa: „Odpowiadając Panu Bogu, który wzywa mnie, abym naśladował Chrystusa przez szczególne powołanie, w Twojej obecności, Księże Prowincjale, ufając Bogu, który jest zawsze wierny i błagając o wstawiennictwo Maryi, Wspomożycielki Wiernych, świętego Kaspra, naszego Założyciela i świętego Franciszka Ksawerego, naszego Patrona, ja, brat Jan Piotr Stankowski, z własnej i nieprzymuszonej woli, przyrzekam wierność Zgromadzeniu Misjonarzy Krwi Chrystusa, według jego Konstytucji i Statutów, oddając samego siebie w pełni służbie Bogu na resztę mojego życia”.
W czasie tej uroczystości było także kilka ważnych, wzruszających momentów. Pierwszym z nich było wyrażenie zgody przez wszystkich współbraci, którzy razem wypowiedzieli słowa akceptacji, przyjęcia i zapewnili o swoim wsparciu i dalszej współpracy. Ważnym dla mnie było usłyszeć takie słowa od tych, którzy odtąd stali się członkami mojej rodziny. Kolejnym momentem było przyjęcie Krzyża Misyjnego, znaku całkowitej przynależności do Zgromadzenia. Znamiennym jest fakt, iż ten krzyż dał Zgromadzeniu sam założyciel, św. Kasper, dzięki czemu, przez inkorporację stałem się jego synem. Następnie wzruszającym wręcz momentem stało się przekazanie znaku pokoju każdemu ze współbraci jak i z rodziny oraz wszystkim obecnym. Tutaj okazało się, że Pan Bóg ma poczucie humoru, gdyż na parę minut przed tym znakiem, w trakcie litanii do Wszystkich Świętych, grono uczestników liturgii powiększyło się o pielgrzymów właśnie wtedy przybywających po błogosławieństwo relikwią Krwi Chrystusa. Była to zatem pierwsza okazja do misji, by przekazać znak pokoju i jedności pielgrzymom.
Bardzo się cieszę, że mogłem stać się w pełni Misjonarzem Krwi Chrystusa, synem św. Kaspra i współbratem dla innych misjonarzy.
Dziękuję Bogu za Jego obecność i działanie w moim życiu i powołanie do Misjonarzy Krwi Chrystusa. Dziękuję rodzicom za przekazany dar życia, chrzestnym za dobrze spełnione zadanie pomocy w chrześcijańskim wychowaniu dziecka, babciom i całej rodzinie. Jestem wdzięczny całemu Zgromadzeniu, począwszy od Moderatora Generalnego, całej rodzinie Krwi Chrystusa, do której należą Siostry Adoratorki i Misjonarki Krwi Chrystusa, Wspólnota i Stowarzyszenie Krwi Chrystusa. Pragnę też podziękować mojej parafii rodzinnej wraz z duszpasterzami niegdyś i dziś w niej pracującym, na czele ze wspomnianym wyżej ks. Proboszczem Jarosławem. Dziękuję też Wam za przeczytanie i cierpliwość oraz modlitwę. Polecam się jej nadal.
Niech moc Krwi Chrystusa zwycięża w moim i Twoim, drogi Czytelniku, życiu!
Chwała Panu!
br. Jan Piotr Stankowski CPPS